TS Wisła Kraków SA

Był taki mecz: z piekła do nieba, czyli Wisła - Real Saragossa 4:1

1 miesiąc temu | 15.08.2024, 15:32
Był taki mecz: z piekła do nieba, czyli Wisła - Real Saragossa 4:1

W czwartkowy wieczór Wisła Kraków stanie przed trudną próbą odrobienia dwubramkowej straty z pierwszego meczu rozgrywanego w Trnavie. Wiele osób już teraz przypisuje drużynie Spartaka pewny awans do kolejnej rundy, nie dając tym samym Wiślakom większych szans. Odwrócenie losów rywalizacji z wyżej notowanym przeciwnikiem nie będzie z pewnością łatwym przedsięwzięciem, jednak tak, jak już nie raz pokazywała bogata historia krakowskiego klubu, należy nie poddawać się aż do samego końca nawet, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna. Warto w tym miejscu wrócić wspomnieniami do rewanżu z hiszpańskim Realem Saragossa, którego przebiegu boiskowej akcji nie powstydziłby się najlepszy scenarzysta.

Zanim jednak przeniesiemy się do tego starcia, nie można pominąć wcześniejszych wydarzeń ze stadionu La Romareda. Biała Gwiazda rozpoczęła ten dwumecz bardzo obiecująco i już od 12. minuty prowadziła 1:0 za sprawą pięknego uderzenia Radosława Kałużnego. Były to jednak miłe złego początki, a spotkanie od tej chwili podporządkowane zostało w całości gospodarzom. Podrażnieni utratą gola piłkarze Realu zdołali jeszcze przed przerwą wyrównać, by po zmianie stron całkowicie przejąć kontrolę nad rozgrywanym meczem. Polacy zupełnie nie radzili sobie z szybkością, grą kombinacyjną i przygotowaniem technicznym swoich rywali, a wymiar kary w postaci straty kolejnych 3 bramek wydawał się i tak bardzo łagodny. Po ostatnim gwizdku tablica wyników wyświetlała rezultat 4:1 na niekorzyść krakowian, którzy w ocenach wielu obserwatorów zakończyli już tego wieczoru swoją przygodę z europejskimi pucharami. Jak się jednak okazało dwa tygodnie później, były to przedwczesne stwierdzenia…

28 września roku 2000 krakowska Wisła przystąpiła na swoim stadionie do rewanżu z Realem Saragossa. Już przed meczem mało kto liczył na odrobienie trzybramkowej straty, a przebieg pierwszych 45 minut potrafił skutecznie zgasić entuzjazm nawet wśród największych optymistów. Spotkanie to rozpoczęło się od zmarnowanej „setki” Macieja Żurawskiego i pechowej interwencji Marcina Baszczyńskiego, który głową skierował piłkę do własnej siatki. Od 5. minuty rezultat dwumeczu wynosił 5:1 dla Hiszpanów i nie zmienił się aż do końca połowy. Wydawało się, że zawodnicy Oresta Lenczyka będą potrzebowali cudu, by strzelić aż cztery bramki i doprowadzić do dogrywki.

Szkoleniowiec Lenczyk przed drugą połową dokonał trzech zaskakujących zmian. Zdjął z boiska Ryszarda Czerwca, Tomasza Kulawika i Olgierda Moskalewicza, a więc postaci, które w tym czasie stanowiły o sile Wisły Kraków. Na murawie w ich miejsce zameldowali się Grzegorz Niciński, Łukasz Sosin oraz Kelechi Iheanacho. Zgromadzeni przy Reymonta kibice przecierali oczy ze zdumienia widząc, że ich drużyna od teraz miała grać w ustawieniu na pięciu nominalnych napastników. Jak się jednak szybko okazało w tym szaleństwie była metoda, bo wkrótce zaczęły się dziać rzeczy naprawdę niebywałe.

W 51. minucie swojego debiutanckiego i jak się po latach okazało jedynego w trykocie z Białą Gwiazdą na piersi gola zdobył Iheanacho. Wprowadzony w przerwie nigeryjski napastnik odnalazł się w odpowiednim miejscu i na raty ustrzelił bramkę na 1:1. W serca Wiślaków wlała się nieśmiała radość, a z trybun słyszeć można było okrzyki „Jeszcze trzy!”. Nie mający wiele do stracenia piłkarze w czerwonych koszulkach napędzali kolejne ataki i już cztery minuty później mogli cieszyć się z prowadzenia. Rozpędzony z futbolówką Żurawski podał do Tomasza Frankowskiego, który w sytuacjach bramkowych nie zwykł się mylić. Tym razem nie było inaczej, a strata w dwumeczu zmalała do dwóch goli.

Występujący tego dnia zawodnicy po latach wspominają, że w szansę na odwrócenia losów rywalizacji uwierzyli tak naprawdę dopiero po bramce Kazimierza Moskala na 3:1. Obecny trener Wiślaków w 61. minucie zdecydował się na potężny strzał zza pola karnego, wysyłając dziennikarzom swoją kandydaturę do tytułu Zawodnika Meczu. Piłka leciała na tyle precyzyjnie i mocno, że nie dała szans bramkarzowi Saragossy Juanmiemu. Na dwa kwadranse przed końcem regulaminowego czasu gry Wiślakom brakowało już tylko jednego trafienia.

Postawienie „kropki nad i” wydawało się w całej tej pogoni za wynikiem najtrudniejsze. Próbowali Niciński, Sosin i Iheanacho, aż wreszcie przyszła 88. minuta spotkania. Trwa oblężenie bramki drużyny z Aragonii i do dośrodkowania z rzutu wolnego podchodzi Kosowski. Centruje z prawej strony wywołując w polu karnym Realu ogromne zamieszanie. Przedłużona przez Marka Zająca piłka trafia dwukrotnie w poprzeczkę i ostatecznie ląduje pod nogami Tomasza Frankowskiego, który z najbliższej odległości dokłada ostatni element układanki Wiślaków. 4:1 i będzie dogrywka!

Piekielnie zmęczeni gracze nie byli w stanie przechylić szali zwycięstwa na żadną ze stron, chociaż mieli ku temu znakomite okazje. Po stronie Wisły nieznacznie mylił się Sosin, a rywalizacji w 120 minutach nie potrafił dla Hiszpanów zamknąć Juanele. Warto dodać, że w jednej z ostatnich akcji za błąd z początku zawodów zrehabilitował się Baszczyński, wybijając piłkę z linii bramkowej. Po dodatkowej pół godzinie gry spotkanie I rundy Pucharu UEFA nadal nie poznało swojego triumfatora, a o wygranej zadecydować miała seria rzutów karnych.

Inicjatywa stała teraz po stronie Wisły Kraków, która swoim niezwykłym powrotem rozbiła mentalnie ekipę Realu Saragossa. Wściekły był trener gości Juan Manuel Lillo, nie rozumiejąc co stało się z jego piłkarzami. Dwie pierwsze serie „jedenastek” przebiegły bezbłędnie - dla zespołu spod Wawelu trafiali kolejno Maciej Żurawski i Marek Zając, a dla przyjezdnych Santiago Aragón oraz Roberto Acuña. Kolejną serię skutecznie rozpoczął Arkadiusz Głowacki, natomiast w drużynie z Primera División pomylił się mogący wcześniej zakończyć mecz w dogrywce Juanele. Wśród kibiców na trybunach słychać było radość z przewagi, która jednak nie trwała zbyt długo. W czwartej serii rzut karny źle wykonał Baszczyński, dla którego mecz ten był prawdziwą karuzelą emocji. Do wyrównania doprowadził Yordi i z remisem rozpoczynaliśmy piątą próbę. Piłkę w siatce umieścił dla Wiślaków Tomasz Frankowski i do ostatniego karnego podszedł José Ignacio. Hiszpan wziął rozbieg, uderzył i… nie trafił w bramkę! Jego strzał przeleciał obok słupka, a stadion przy Reymonta opanowała niesamowita radość! Wisła z Krakowa została pierwszym w historii polskiej piłki klubem, który okazał się lepszy od hiszpańskiego w europejskich rozgrywkach. I to w jakim stylu!


Udostępnij
 
4465872