TS Wisła Kraków SA

Wrzutka Wiślaka: Paweł Strąk

4 lata temu | 09.04.2020, 13:32
Wrzutka Wiślaka: Paweł Strąk

Rozmowa z byłym Wiślakiem.

Pierwsze pytanie. Jak wygląda u Pan ten specyficzny okres kwarantanny w domach?
Akurat jesteśmy na etapie kończenia budowy domu. Zajmuję się ogrodem, więc nie doskwiera mi szczególnie kwarantanna. Codziennie ćwiczymy też z moim synem Antkiem, który obecnie trenuje w Wiśle. Wiadomo, że trochę doskwiera ta sytuacja i każdy chciałby normalności, ale jest jak jest i trzeba się dostosować.

Syn szybko poszedł w ślady taty?
Antek regularnie chodzi na Wisłę. Rozpoczęliśmy od „Wiślackich Skrzatów” i jakoś tak się to dalej potoczyło. Jest bardzo aktywnym, ruchliwym dzieckiem, więc wykorzystujemy to. Antek jest w drużynie U-8 i jakoś zaczynamy tę zabawę z piłką, teraz sami ćwiczymy. Szkoda, bo brakuje mu zajęć z grupą. Ośmiolatkowi nudzą się same ćwiczenia i brak gry.

Gdy Pan trafił do Wisły, był Pan już dwa razy starszy.
Wtedy trafiłem do projektu Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Trenowało się rano w szkole, a popołudniu w klubie. Później wylądowałem w zaciągu do Wisły do rocznika 1983, a koordynatorem wszystkiego był trener Nawałka. Szkoleniowcem był jeszcze trener Szymanowski i razem w dwójkę „pociągnęli” ten rocznik i tak to się zaczęło. Przez juniorów trafiłem do pierwszej drużyny.


Teraz mam trochę w życiu deja vu, bo zbyt dużo się nie zmieniło na hali Wisły, więc gdy przychodzę tam z Antkiem, to czuję się jak dawniej. Drugi raz tego wszystkiego dotykam i jest to fajne uczucie. Praktycznie codziennie jestem na Wiśle i wszystko się przypomina - chodzenie z torbą treningową przez Miasteczko Studenckie AGH i tak dalej. Przeżywam to od nowa z innej perspektywy. Teraz zawsze mogę Antkowi coś podpowiedzieć. Pytanie, czy będzie chciał słuchać (śmiech). Czy będzie chciał się uczyć na moich błędach, czy woli na swoich. Wiadomo, że to zabawa w tym wieku.


W klubie są fajni, młodzi i zaangażowani trenerzy. Spodziewałem się nie tak dużej jakości, ale jestem bardzo zadowolony. Dużo sobie obiecuję, po tym, że Akademia będzie zarządzana przez piłkarską spółkę. Zawsze jest pole do poprawy. To nie jest tak, że dasz do Wisły chłopaka i sam się stanie wielkim piłkarzem. Dawniej wielu rzeczy uczyło się na podwórku, teraz trzeba ratować innymi metodami. Trzeba dużo też robić samemu.

Wiele schematów z meczów Ekstraklasy były wyjęte wprost z podwórka?
Absolutnie. Kiedyś chłopaki się w wieku piętnastu lat zapisywali do klubu i dochodzili do tego poziomu. Teraz już pięciolatki się czasami wozi na treningi. To jest jednak za mało. Cztery i pół godziny treningu w tygodniu plus mecz w weekend to nie jest zbyt wiele aktywności. Przez pryzmat Antka od nowa zakochałem się w piłce. Duże grono rodziców nie ma świadomości tego, że same treningi nie wystarczą dziecku. Kiedyś treningi były dodatkiem do tego, co robiło się na podwórku. Teraz trzeba to jakoś uzupełniać od innej strony.

Jakie jest Pana najlepsze wspomnienie związane z grą w Wiśle?
Nie mam takiego jednego, patrzę na to całościowo. Super wspominam juniorów, bo to był dla mnie przeskok z małej miejscowości. Najpierw szkoła, juniorzy, potem fajna przygoda z pierwszą drużyną. Wiadomo, że sukcesy i różne mecze europejskie również były nie lada przeżyciem. Transmisja retro naszych spotkań europejskich w TVP Sport pokazała mi, jak dużo czasu już minęło. Prawie dwadzieścia lat temu graliśmy z Schalke czy z Lazio. Mieliśmy wówczas super ekipę, ciekawą paczkę zawodników.
Był Pan wówczas uważany za jedno z odkryć w drużynie Białej Gwiazdy.

Każdy wtedy dobrze grał. Byliśmy poukładanym zespołem. W ofensywie można było „hasać” przez dobrą asekurację w obronie. Nie było w tym przypadku. Okazało się, że polskie zespoły mogą umiejętnie grać atakiem pozycyjnym w pucharach. Każdy wiedział, co chce robić. To było wykonywanie zadań w zależności od miejsca na boisku. Czyste, klarowne polecenia. Wiadomo, że nikt nie rysował Kalu Uche na tablicy, co ma robić, bo w ataku musiał mieć trochę inwencji. Ale jak każdy złożył swoje obowiązki w jedną całość, to cała gra dobrze wyglądała.


Mieliśmy też fajną szatnię z dużą liczbą Polaków i obcokrajowcami, którzy się z nami uzupełniali. Gdy ostatnio oglądałem jeden mecz polskiej Ekstraklasy, gdzie wystąpiło dwóch Polaków w jednej drużynie i jeden rodak w drugiej, to trudno było mi się z tym utożsamiać jako kibic. Tym bardziej, że w Polsce tak się trąbi o szkoleniu. Być może trzeba trochę poczekać na efekty.

Jak Pan wspomina trenerów Kasperczaka i Nawałkę z perspektywy lat?
Trener Kasperczak przyszedł do Wisły po francuskiej szkole i to była inna jakość. Materiał ludzki był dobry, ale to się wszystko połączyło w całość. Trener miał dużą klasę i charyzmę. W tamtych warunkach Wisła mogła grać dwoma napastnikami. W kadrze byli Żurawski, Frankowski czy Kuźba i dzięki temu mogliśmy realizować plan trenera. Oni w trójkę mogli zdobyć blisko 60 goli w sezonie, do tego coś dołożyli tacy piłkarze, jak Kalu i jak mieliśmy meczów nie wygrywać?


Natomiast trener Nawałka był wtedy na początku swojej przygody trenerskiej. Zajmował się nami, sprawdzał, co u nas słychać w internacie. Bardzo dbał o swoich zawodników. To był w ogóle fajny projekt, pościągano szesnastolatków z całego kraju. To było coś nowego w skali naszej ligi, podobny projekt raczkował w Amice Wronki. Ściągnięto do Wisły prawie cały skład reprezentacji Polski naszego rocznika i trudno się było dziwić, że wygraliśmy potem ligę w cuglach w starciu z dwa lata starszymi rywalami.


Pamiętam, że raz przyjechało około dwunastu zawodników Wisły na jedno zgrupowanie młodzieżowej kadry. Ten projekt miał niewielkie koszty, a dał dużą korzyść klubowi. Wiśle się to opłaciło. Przykładowo Paweł Brożek urósł do miana klubowej legendy. Szkoda, że tego nie kontynuowano.


Dziękuję za rozmowę!

 

Udostępnij
 
5519120