Rozmowa z byłym zawodnikiem Wisły.
Nie sposób nie zacząć naszej rozmowy od pytania, jak mija Panu ten specyficzny czas?
Wiadomo, jaki jest teraz okres dla nas wszystkich. Trzeba się dostosować do sytuacji, którą mamy w tym momencie. Ja staram się minimalizować wszelką aktywność, większość czasu spędzam w domu. Wychodzę, jeśli naprawdę jest taka potrzeba, czyli najczęściej do sklepu. Chyba nikt nie jest przyzwyczajony do takiego funkcjonowania, jednak trzeba sobie jakoś z tym poradzić. Ja osobiście z niecierpliwością czekam na powrót sportu, w jakiejkolwiek formie.
Zakończenie kariery to dla wielu zawodników ciężki moment. Jak to wyglądało w Pańskim przypadku?
Myślę, że każdy ten moment przeżywa w inny sposób. W moim przypadku zakończenie kariery wyglądało nieco inaczej, niż to sobie wyobrażałem. Mimo iż zostałem przy futbolu, to ciężko było pogodzić się z tym, że nie gram już w piłkę. Brak adrenaliny z tym związanej, brak kibiców na trybunach. To jest chyba w tym wszystkim najtrudniejsze, bo trzeba się odnaleźć w zupełnie nowej rzeczywistości i zacząć inaczej funkcjonować. Potrzeba czasu, żeby to wszystko sobie poukładać.
Nadal jest Pan blisko piłkarskich wydarzeń, lecz w zupełnie innej roli – komentatora. Jak się Pan w niej odnajduje?
Każdy z nas po zakończeniu kariery musi znaleźć swoje miejsce i pomysł na siebie. Myślę, że dla większości byłych piłkarzy, najłatwiej i najprzyjemniej pozostać przy swojej dyscyplinie, czyli przy piłce nożnej. Dla mnie to było więc naturalne. Początkowo zostałem skautem, a następnie dostałem propozycję od jednej ze stacji telewizyjnych, by dołączyć do ekipy komentującej mecze. Zgodziłem się, lecz była to dla mnie zupełna nowość i do końca nie wiedziałem, jak się tam odnajdę. Jednak z biegiem czasu ta funkcja bardzo mi się spodobała i cieszę się z tego, co robię. Sprawia mi to dużą przyjemność i satysfakcję, a to najważniejsze. Miałem okazję skomentować m.in. Mistrzostwa Świata w Rosji, co było dla mnie wielkim doświadczeniem i przeżyciem.
Jak Pan wspomina okres gry w Wiśle?
Czas gry w Wiśle Kraków był dla mnie wyjątkowy. W tym klubie osiągałem największe sukcesy i przeżyłem jedne z najpiękniejszych chwil mojej kariery. Tytuły mistrzowskie, piękne chwile w europejskich pucharach, a także indywidualne wyróżnienia. To na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Kiedy w 1999 roku przechodził Pan do Wisły, to przypuszczał, że pod Wawelem uda się tyle osiągnąć?
Powiem szczerze, że nie myślałem o tym. Jako młody chłopak moim największym marzeniem była możliwość występów w ekstraklasie. Nie stawiałem sobie celów, aby grać w świetnym zagranicznym klubie, czy nawet w reprezentacji Polski. Te cele dotyczyły przede wszystkim gry w polskiej ekstraklasie. Przejście do Wisły Kraków było kontynuacją tej drogi, którą sobie założyłem. Sam jednak nie spodziewałem się, że będę realizował większe marzenia, że będę jeszcze lepszym piłkarzem, niż to sobie wyobrażałem
Wisła Kraków była wówczas prawdziwym hegemonem, mającym w swoich szeregach zabójczy duet napastników: Maciej Żurawski - Tomasz Frankowski. Jak wyglądała wasza współpraca? Jeden napędzał drugiego?
W polskich klubach bardzo rzadko się zdarza, że jest dwóch, czy trzech napastników, którzy gwarantują zdobycie około 20 bramek w sezonie, a tak wówczas było w Wiśle. Był to klub, w którym nie brakowało niczego, a przede wszystkim mieliśmy mocny i wyrównany skład. Był problem bogactwa, który dotyczył również napastników. Byłem ja, Tomek Frankowski, ale pamiętajmy, że kiedy przychodziłem byli również Olgierd Moskalewicz czy Grzesiu Niciński. Oczywiście dochodziło do zmian, ale później przyszedł również Marcin Kuźba i tworzyliśmy trio napastników, w którym każdy potrafił strzelać bramki i gwarantował odpowiednią jakość. Oczywistym jest, że jeśli jeden zawodnik z linii ataku zdobywa bramki, to napędza innych do tego, żeby również wykazywali się skutecznością. To jest normalna i zdrowa rywalizacja, bo każdy napastnik chce tych bramek strzelać jak najwięcej.
Rozegraliście wiele wspaniałych spotkań w europejskich pucharach, które kibice wspominają po dzień dzisiejszy. Któryś mecz szczególnie utkwił Panu w pamięci?
Jest kilka spotkań, które szczególnie zapamiętałem. Pamiętamy przecież dwumecz z Realem Saragossa, gdzie po dotkliwej porażce w pierwszym spotkaniu, następuje cudowna pogoń w rewanżu i zwycięstwo po rzutach karnych. Takie spotkania, z taką dramaturgią są dla kibiców fantastyczne. Ale były też inne emocjonujące mecze, choćby rewanż z Schalke, gdzie grając na wyjeździe z teoretycznie lepszą drużyną zdołaliśmy wygrać i to bardzo pewnie. Wyjątkowym sentymentem darzę spotkanie z Parmą, gdzie również tej dramaturgii nie brakowało, szczególnie w meczu przy Reymonta, gdzie doprowadziliśmy do dogrywki i zaprezentowaliśmy się z naprawdę dobrej strony. Miło wspominam również spotkanie z Lazio w Rzymie, kiedy po szalonym spotkaniu zremisowaliśmy 3:3.
Nie udało się Wam jednak awansować do Ligi Mistrzów. To niespełnione marzenie?
Tak. To był główny cel Wisły Kraków, główny cel prezesa Cupiała. Mieliśmy bardzo dobrą drużynę, która naprawdę miała wszelkie predyspozycje do tego, aby się w tych elitarnych rozgrywkach znaleźć. Trzeba pamiętać jednak, że eliminacje wyglądały zupełnie inaczej i zadanie było mocno utrudnione, gdyż trzeba było się w nich mierzyć z rywalami z najwyższej europejskiej półki. Obecnie jest to dużo łatwiejsze.
Utrzymuje Pan kontakt z kolegami z zespołu?
Oczywiście, jednak jest on teraz sporadyczny. Wiadomo, że każdy ma swoje obowiązki i ten kontakt nie wygląda tak, jak za czasów, kiedy byliśmy w jednej drużynie, ale z racji tego, że większość z nas została przy piłce, to co jakiś czas mamy okazję się spotkać, porozmawiać i powspominać.
Dziękuję za rozmowę!