Rozmowa z byłym bramkarzem Wisły o wyjątkowym meczu.
Pierwszy mecz Wisły Kraków z Realem Saragossa o wiele lepie rozpoczął się dla Białej Gwiazdy, która już po kilkunastu minutach prowadziła 1:0. Jednak później to Hiszpanie doszli do głosu i niestety strzelili cztery bramki.
Zgadza się. Już na początku meczu prowadziliśmy 1:0, więc humory były znakomite i spodziewaliśmy się po tym meczu zdecydowanie więcej niż ten wynik końcowy. Niestety, ale taki jest sport. Wiedzieliśmy, że to nie jest jedno spotkanie, tylko dwumecz, więc wszystko jeszcze mogło się zdarzyć. Na pewno nie byliśmy usatysfakcjonowani tym wynikiem. Wiadomo, że 1:4 to duża porażka. Może nie tyle nikt nie wierzył, co mieliśmy marne szanse, żeby to odrobić z taką drużyną jak Real Saragossa.
Co Pan czuł, kiedy Wisła wyraźnie się starała, żeby strzelić więcej bramek Realowi, robiła wszystko, żeby odnieść korzystny rezultat, ale to hiszpański zespół był skuteczniejszy i zdobył więcej bramek?
Do przerwy może nie byliśmy lepszą drużyną, ale na pewno zwartą w tych ofensywnych atakach Realu. Niestety, podobno gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Na tyle nas było stać w drugiej połówce meczu w Saragossie. Chylę przed nimi czoło, bo naprawdę byli od nas zdecydowanie lepsi.
Jakie były nastroje po tym pierwszym spotkaniu? Domyślam się, że trudno było się Wam zmotywować, by wyjść na drugi mecz, a do tego osiągnąć taki rezultat, jaki udało się osiągnąć.
Wiadomo, że miny były nietęgie. Liczyliśmy wtedy na to, że ugramy coś więcej w pucharach. Mówi się, że w drugim meczu wszystko jest możliwe, ale na dobrą sprawę chyba nikt nie wierzył w to, że może się to dla nas dobrze skończyć.
Pokazaliście w tym drugim meczu, że z każdej sytuacji można wyjść obronną ręką i nie można się poddawać. Nawet po słabszym pierwszym meczu, bo gra się do końca.
Racja. W drugim meczu przegrywaliśmy na początku meczu po samobójczej bramce. Kto mógłby się spodziewać tego, że osiągniemy taki wynik? Ale już w drugiej połowie rewanżu powiedzieliśmy sobie, że nie mamy nic do stracenia. Musimy grać i zobaczymy, co będzie dalej. Trener Orest Lenczyk w szatni w przerwie drugiego meczu powiedział, że każdy zagra. Zrobił trzy zmiany i myślę, że to spowodowało dodatkowy impuls. Zresztą pierwszą bramkę strzelił właśnie jeden z wprowadzonych piłkarzy - Kelechi Iheanacho.
Wygrywając w drugim meczu z Realem Wisła jako pierwszy polski klub wyeliminowała hiszpański zespół z pucharów. To na pewno było duże osiągnięcie.
Myślę, że zapisaliśmy się w historii. Takie mecze zdarzają się raz na pięćdziesiąt lat! Bardzo mi miło, że ludzie będą ten mecz wspominać. Myślę, że do końca życia. Mój tata jeszcze przed meczem podczas rozmowy ze mną powiedział mi, że wygramy ten drugi mecz. Wierzyłem mu, ale rozsądek podpowiadał, że niestety, ale chyba nie. Ale się udało! Żal mi tylko Marcina Baszczyńskiego, ale myślę, że po tym czasie można mu wybaczyć to, że zaliczył bramkę samobójczą i nie strzelił karnego! Liczy się efekt końcowy.
Dziękuję za rozmowę!