Zawodnicy Białej Gwiazdy w kadrze.
„Gramy o odzyskanie zaufania kibiców, o odzyskanie reputacji, a także o to, byśmy znowu uwierzyli, że jednak mamy jeszcze szanse awansu” - mówił przed spotkaniem z Czechami ówczesny selekcjoner polskiej reprezentacji, Janusz Wójcik. Postanowił on, że na mecz z sąsiadami zostanie powołany Tomasz Frankowski.
Otwarcie spotkania
Mecz z Czechami rozpoczął on na ławce rezerwowych. Polacy w pierwszych fragmentach spotkania starali się narzucić rywalom swój styl gry, co w przełożyło się na kilka dogodnych sytuacji Biało-Czerwonych do strzelenia gola. W 16. minucie gry Rafał Siadaczka rozpoczął akcję, skutecznie odgrywając piłkę na lewą flankę, gdzie znajdował się Mirosław Trzeciak, który bez trudu przejął piłkę i popędził z nią w stronę bramki rywala. Kilku kolegów z zespołu pokazywało Polakowi, że są dobrze ustawieni, jednak Trzeciak postanowił sam spróbować swoich sił. Na kilka metrów przed polem karnym Czechów oddał silny strzał na bramkę, do której dostępu bronił wówczas Pavel Srniček. Czeski bramkarz, mimo wydawać by się mogło dobrego ustawienia, nie dał rady skutecznie zainterweniować i Polacy wyszli na prowadzenie.
Jeszcze podczas trwania pierwszej części gry Polacy mieli kilka bardzo dobrych sytuacji do tego, by strzelić Czechom kolejnego gola, lecz w żadnej z tych prób piłka nie znalazła drogi do bramki przeciwnika. Absolutnie nie można jednak twierdzić, że Czesi byli dla naszych piłkarz wyłącznie tłem, ponieważ oni również starali się zaskoczyć defensywę rywala. W pierwszej połowie najbliżej strzelenia gola byli w 35. minucie, kiedy to jeden z zawodników dośrodkował piłkę w pole karne Polaków, a tam jeden z Biało-Czerwonych niefortunnym odbiciem piłki mógł zaskoczyć broniącego wówczas Adama Matyska.
Utrzymać zwycięstwo do końca
W drugiej połowie obraz gry nie różnił się w dużym stopniu od tego, co można było zobaczyć podczas trwania pierwszej części gry. Polacy nadal starali się konstruować jak największą liczbę akcji, jednak w wielu sytuacjach brakowało wykończenia pod bramką czeskiej reprezentacji. Tak, jak wtedy, gdy Radosław Michalski dobrze opanował piłkę i dograł ją do będącego przed bramką Czechów Krzysztofa Nowaka, jednak ten zbyt słabym strzałem nie zdołał podwyższyć prowadzenia, gdyż piłkę w ostatniej chwili wybił jeden z obrońców rywala.
Jednak chwilę po tej akcji, Czesi pogubili się na własnej połowie, co wykorzystali Biało-Czerwoni. Jiri Němec poddany dużemu pressingowi ze strony polskich piłkarzy, źle odegrał piłkę, która dotarła ostatecznie do Artura Wichniarka. Ten w sytuacji sam na sam z bramkarzem zachował zimną krew, ograł Srnička i nie miał żadnych problemów z tym, by umieścić piłkę w siatce czeskiej reprezentacji. Polacy po tej bramce mogli cieszyć się już z dwubramkowego prowadzenia.
Czesi do końca walczyli o to, by nawiązać jeszcze walkę z Biało-Czerwonymi i ich starania opłaciły się. W 79. minucie meczu w szeregi polskiej defensywy wkradło się duże rozluźnienie, a jedno nieporozumienie między zawodnikami wystarczyło, by Czesi skutecznie przeprowadzili akcję, która dała im pierwszą, i jak się później okazało, jedyną bramkę w tym spotkaniu. Potem starali się jeszcze doprowadzić do remisu, ale mimo prób nie udało im się dokonać tej sztuki. Warto wspomnieć, że duża w tym zasługa broniącego wówczas bramki Polaków Adama Matyska.
W 65. minucie meczu na boisku pojawił się wiślacki debiutant – Tomasz Frankowski, który zmienił Mirosława Trzeciaka. W seniorskiej kadrze rozegrał on łącznie 22 spotkania i strzelił 10 bramek.