Kolejne pełne spotkanie za Alanem Urygą, który na dobre wskoczył do wyjściowego składu Wisły Kraków. Tym razem obrońca, dzierżący opaskę kapitana, poprowadził do zwycięstwa Białą Gwiazdę nad Motorem Lublin 4:1.
„Ten mecz niósł ze sobą mocny ładunek emocjonalny. Wiedzieliśmy, jak to będzie wyglądało ze strony kibiców i na boisku. Szybko się okazało, że nasze założenia były słuszne. Pomysł na ten mecz był taki, żeby starać zachować spokój i czekać na błędy Motoru, które muszą się pojawić. Szybko okazało się, że ten plan ma sens, bo stworzyliśmy sobie dwie sytuacje już w pierwszych minutach. A co do Angela, to od początku wydawało mi się, że kartka nie może być czerwona. Stąd taka moja reakcja wobec sędziego. Zawsze w takich sytuacjach serce człowiekowi mocniej zabije, bo wiemy, jak to wygląda - nawet czasami mimo VAR-u podejmowane są różne decyzje. Później sędziowie bronią się protokołami, różnymi rzeczami, a myślę, że już nie wszyscy z nas ogarniają, o co w tym wszystkim momentami chodzi. Stąd nerwy, ale na szczęście wyszło na nasze i sędzia cofnął decyzję. Paradoksalnie takie momenty czasami drużynie pomagają, bo ją jeszcze mocniej scalają. Ruszyliśmy do przodu i później poszło” - zaczął.
„Mam nadzieję, że ten mecz będzie takim momentem, który pomoże nam jeszcze zbudować większy team spirit. Nie chcę, żeby to zabrzmiało w taki sposób, że mamy złą atmosferę w drużynie, bo ona jest dobra, ale takie mecze pomagają. Napędzają zespół, robi się monolit. Końcówka tego meczu to rzeczywiście było już mało grania w piłkę, a więcej charakteru na boisku. Widać było, że jeden za drugiego idzie, walczy, dużo było zamieszania, kłótni, przepychanek. Wyszliśmy z tego obronną ręką, choć szkoda czerwonej kartki dla Davida Junki. Nie chcę usprawiedliwiać Davida, choć wszyscy w drużynie wiemy, że należy do zawodników z wyjątkowo gorącą głową. Kto go poznał i funkcjonuje z nim na co dzień, to dobrze o tym wie. To jednak nie może być wytłumaczenie tej kartki” - mówił.
Motor nie radził sobie z dobrze działającym pressingiem Wisły, co przyniosło krakowianom bramki.
„Taki był dokładnie plan na ten mecz! Założenie było takie, żeby wybić im z rąk najmocniejsze argumenty, czyli szukanie podaniami zawodników między liniami. Oni grają na takie dwie fałszywe „dziesiątki”, które tam operują. Wiedzieliśmy, że jeśli odetniemy tych piłkarzy od podań, to stoperzy - mówiąc kolokwialnie - zgłupieją. I nie będą mieli pomysłu, jak pchać piłkę wyżej. Pozostanie im w takiej sytuacji albo grać długimi podaniami na napastnika, co najczęściej się działo, lub granie do skrzydłowego, co też odcinaliśmy moim zdaniem bardzo dobrze poprzez Davida Juncę i Bartka Jarocha. Z takim planem wyszliśmy zatem na boisko i czekaliśmy na te błędy. A gdy nie mieli do kogo zagrać, wymyślali różne rozwiązania, ale to była dla nas okazja na łatwe przechwyty już w ich strefie obronnej. To się udało dwa razy w pierwszej połowie, co skończyło się bramkami” - analizował.
„Była przede wszystkim duża złość, że ta bramka w ogóle padła, bo bardzo nam zależało na tym, żeby zagrać na zero z tyłu. 3:0 to powinien być bezpieczny wynik, ale czasami nie do końca. Dlatego chcieliśmy koniecznie nie stracić bramki. To dla obrońców i bramkarza jest wtedy symboliczne, miłe, ma się poczucie, że wykonało się do końca dobrze swoją pracę. Nie udało się. Znów stały fragment… Cóż, znów musimy się nad tym pochylić, popracować. Dobrze, że stało się to w takim momencie, gdy przewaga była duża. Wiadomo, że mieliśmy świadomość, że oni ruszą jeszcze mocniej, ale nie mam poczucia, żebyśmy zaczęli grać jakoś bardziej nerwowo. Przecież oni nie mieli już praktycznie sytuacji na kolejne gole. Nerwowości zatem nie było, a bardziej złość, że ta bramka w ogóle padła. Powiedzieliśmy jednak sobie, że trzeba grać spokojnie dalej, bo wciąż prowadzimy dwoma bramkami” - dodał.
Alan Uryga to nie tylko kapitan, ale także prawdziwy lider na boisku, który potrafi też
„poprawić” boiskowych towarzyszy.
„Jestem wychowankiem Wisły, czuję się mentalnie mocny, żeby być liderem tej drużyny. Nie będę opowiadał tego naokoło, tylko powiem wprost - czuję się liderem i staram się z tej roli wywiązywać jak najlepiej. Takimi reakcjami również, bo nie tylko musi być motywowanie, głaskanie, ale czasami trzeba też zagrać mocniejszym słowem. Widziałem po Kacprze, że nie może dobrze wejść w ten mecz. Na początku starałem się go motywować, później postanowiłem trochę nim wstrząsnąć, ale już w szatni porozmawialiśmy na spokojnie. Taka moja rola w tym wszystkim i tak będzie pewnie jeszcze wiele razy” - kontynuował.
Na boisku dobrze wyglądała para stoperów Uryga – Colley. Jak kapitan ocenia współpracę z Josephem?
„Też mam takie poczucie, że nasza współpraca wygląda coraz lepiej i to mimo różnic językowych. Dogadujemy się bardzo dobrze od pierwszego meczu, gdy zagraliśmy razem. Dobre było to, że wtedy, gdy razem zagraliśmy od początku, wygraliśmy. To też nas zbudowało mentalnie. I odkąd gramy razem, nie przegraliśmy. Oczywiście, że błędy nam też się zdarzają i będą się zdarzać, ale mnie osobiście współpracuje się z Josephem bardzo dobrze” - podkreślił.