Wspomnienie europejskich poczynań Białej Gwiazdy.
Gol Kapki daje nadzieję
Biała Gwiazda dobrze się prezentowała na własnym podwórku i dzięki temu w 1978 roku sięgnęła po tytuł mistrza Polski. „Wyróżniała nas technika. Umiejętnie graliśmy na ciasnym polu, reszta drużyn używała innej taktyki z trzema napastnikami i ostatnim stoperem. Cechowały nas dziesiątki krótkich podań dołem. Byliśmy dobrzy technicznie i utalentowani” - rozpoczyna swoją opowieść były defensor Wisły Kraków.
Już w pierwszej rundzie los skojarzył Białą Gwiazdę z belgijskim Club Brugge, które zaledwie kilka miesięcy wcześniej awansowało do finału Pucharu Europy. „Bardzo mocny zespół z takimi ludźmi, jak Van Der Eycken czy Ceulemans. Było tam kilka gwiazd światowej klasy, więc prawie nikt nie dawał nam wielkich szans. W Brugii przegraliśmy 1:2, lecz w końcówce Zdzisław Kapka strzelił kontaktową bramkę, która dała nam nadzieję przed rewanżem. Mnie przyszło wówczas kryć Ceulemansa, który był świetnym napastnikiem. Niestety udało mu się w tamtym spotkaniu zdobyć jednego gola” - relacjonuje późniejszy kapitan Białej Gwiazdy. „Trudno grało się przeciwko temu zespołowi. Prezentowali się fantastycznie. Jednak powiem szczerze, że oddaliśmy tam dużo serca i pokazaliśmy nieco umiejętności. To był w naszym wykonaniu kawał niezłej piłki i chyba zaskoczyliśmy nieco rywali, bo oni początkowo nas traktowali jak jakichś kelnerów” - przyznaje Marek Motyka.
Pierwszy mecz:
Club Brugge - Wisła Kraków 2:1 (1:0)
1:0 Ceulemans 24’
2:0 Cools 27’
2:1 Kapka 80’
Club Brugge: Jensen - Bastijns, Maes, Leekens, Volders, Courant, Cools, Meeuws, Simoen (56' Sorenssen), Ceulemans, Verheecke
Wisła Kraków: Gonet - Motyka, Maculewicz, Budka, Płaszewski, Szymanowski, Kapka, Jałocha (37’ Wróbel), Lipka, Kmiecik, Iwan
Inny świat
Narrator naszej opowieści w trakcie dwumeczu z Brugią miał w Wiśle zaledwie kilkumiesięczny staż. „To był mój pierwszy klubowy wyjazd zagraniczny. Mogliśmy zabrać nasze żony i rodziny, mieliśmy wycieczkę i wszystko było fajnie zorganizowane. Lecieliśmy chyba czarterem, wszystko zostało dopięte na najwyższym poziomie. To był dla mnie trochę szok. Pierwszy raz miałem okazję grać w europejskich pucharach. I od trafiliśmy na tak mocną Brugię” - mówi prawy obrońca w zespole Oresta Lenczyka.
Belgijskie miasto słynie z urodziwych budynków oraz obfitości kanałów w historycznym centrum Brugii. „Piękne miasto i wspaniałe wspomnienia. Tylko czasu na zwiedzanie nie było za dużo, bo byliśmy cały czas w hotelu i skupieni na meczu. Za to nasze żony plątały się po tym ślicznym mieście. Dla nas, chłopaków z bloku wschodniego, kraj Beneluksu to było coś fantastycznego. Gdy wchodziliśmy do sklepów, to oczy nam same wychodziły na wierzch. Wiadomo, że u nas to wszystko się inaczej kręciło” - zaznacza Wiślak.
Czy Marek Motyka coś przywiózł z tamtego wyjazdu? „Szczerze mówiąc, ja się pamiątkami nie zajmowałem. Wiem, że moja żona kupiła jakieś ubrania. Skupiłem się na sprawach sportowych. Poza tym, dla nas tam było przecież drogo i nie mogliśmy sobie pozwolić na szaleństwa. To nie były czasy, gdy za grę w pucharach miało się nie wiadomo, ile pieniędzy. W samej Polsce warunki mieliśmy rzeczywiście nieco lepsze od przeciętnego obywatela. Ale porównując do zawodników Brugii, byliśmy kopciuszkami” - mówi były defensor Wisły.
Świetny rewanż
„Wiele ludzi nie dawało nam żadnych szans. W pierwszym meczu rywale stłamsili nas i rzadko wychodziliśmy za połowę, chociaż przeprowadzaliśmy kontrataki Przekonaliśmy się, jaki to poziom. Szczerze mówiąc, nie wszyscy w drużynie wierzyliśmy w wyeliminowanie Brugii. Oni przyjechali do nas z przekonaniem, że to będzie dla nich spacerek. Może to nam trochę pomogło w tej sytuacji. Byliśmy maksymalnie sprężeni, bo to było dla nas spotkanie o wszystko. Trybuny na Reymonta zostały zapełnione, a atmosfera i otoczka niesamowite. Graliśmy przecież z nietuzinkowym przeciwnikiem” - opowiada członek tamtego zespołu.
Gracze Białej Gwiazdy dokonali ponownej analizy gry rywala po powrocie do kraju. „Wiedzieliśmy już po pierwszym meczu, w jaki sposób z nimi rywalizować. Trener Lenczyk wymyślił taką taktykę, żeby jednocześnie ograniczyć ich w grze i coś strzelić. Musieliśmy zdobyć dwa gole, aby awansować. Na początku spotkania bramkę strzelił Kmiecik i to nam dodało wiatru w żagle. Gol Van Der Eyckena w 50. minucie podciął nam delikatnie skrzydła, ale wciąż mieliśmy o co walczyć. Próbowaliśmy nawiązać równorzędną walkę i oddać jak najwięcej serca. Również dla publiczności, która przyszła nas tłumnie wspierać. Nagle kluczową akcję w 82. minucie zrobił Leszek Lipka. Wykonał niesamowity rajd, założył siatkę rywalowi i uderzył nie do obrony” - zachwyca się Marek Motyka nad zagraniem swojego kolegi z drużyny.
Wówczas sytuacja w dwumeczu się wyrównała. „Wydawało się, że przed nami dogrywka. W 94. minucie Krupiński poszedł na piłkę w szesnastce, zmieścił się pomiędzy bramkarzem a obrońcą i wsadził nogę. On do dzisiaj sam nie wie, czy strzelił to piętą czy palcami. W każdym razie wpadło. Na murawie szok. Oni nie mogli uwierzyć, że odpadli z takim zespołem, jak my. Byliśmy traktowani przez nich jak „przystawka”, a oni z nami odpadli. Byliśmy tak samo zaskoczeni tym pozytywnym wynikiem. Dzięki temu uwierzyliśmy, że możemy wygrać z każdym” - kończy pierwszą część opowieści legenda Wisły.
Rewanż:
Wisła Kraków - Club Brugge 3:1 (1:0)
1:0 Kmiecik 26’
1:1 Van Der Eycken 50’
2:1 Lipka 82’
3:1 Krupiński 90’
Wisła Kraków: Gonet - Marek (78’ Jałocha), Maculewicz, Budka, Płaszewski, Szymanowski, Kapka, Lipka, Iwan (46’ Krupiński), Kmiecik, Wróbel
Club Brugge: Jensen - Bastijns, Meeuws, Leekens, Volders, Cools, Van der Eycken, Verheecke, de Cubber, Courant (46' Lambert), Ceulemans