Kartka z wiślackiego kalendarza.
W 1933 roku Wisła Kraków zorganizowała wyjazd na towarzyskie mecze to Belgii i Francji. Głównym celem ekspedycji było nawiązanie kontaktów z polskimi emigrantami - Francję i Belgię zamieszkiwała wówczas bardzo liczna Polonia. Biała Gwiazda rozegrała mecze z reprezentacją emigracji, co dla środowiska polonijnego było wielkim patriotycznym wydarzeniem. Krakowianie w czasie tego wyjazdu zmierzyli się też z czołowymi drużynami obu krajów: wicemistrzem Belgii FC Antwerp i najlepszą paryską drużyną Racing Club. Najbardziej prestiżowym meczem było jednak spotkanie wyznaczone na 17 maja 1933 roku.
Tego dnia na stadionie Heysel w Brukseli Wisła Kraków zagrała przeciwko nieoficjalnej reprezentacji Belgii, nazywanej Les Diables Rouges (Czerwone Diabły). Spotkanie wywołało olbrzymie zainteresowanie, szacuje się, że przyciągnęło ono nawet 35 tysięcy widzów. W tym gronie były ważne postacie belgijskiego życia publicznego, z królem Albertem I i następcą tronu księciem Leopoldem na czele.
Spotkanie wyznaczono na godzinę 21, a to oznaczało, że musiało się ono odbyć przy sztucznym świetle. Dla Wisły była to sytuacja bez precedensu. Na stadionie Wisły maszty oświetleniowe zamontowano dopiero 39 lat później, w 1972 roku! Biała Gwiazda nie dała się jednak onieśmielić niezwykłej oprawie tego meczu i w stolicy Belgii zademonstrowała piękną grę.
„Gra była emocjonująca i na wysokim poziomie. Drużyny stosują odmienny styl gry, sytuacje pod bramkami elektryzują wszystkich. Belgowie są szybsi i niebezpieczniejsi, a własny teren, oświetlenie, do którego są przyzwyczajeni no i obecność króla robi swoje. Wisła stosuje przyziemne kombinacje w polu, czym zdobywa aplauz widowni. Poza tem bramkarz Kiliński staje się jej ulubieńcem za fenomenalne chwyty niebezpiecznych strzałów” - czytamy w relacji w Przeglądzie Sportowym (nr 41/1933).
Dobra postawa Wisły nie wystarczyła do pokonania reprezentacji Belgii, ale już przed meczem było jasne, że każdy inny wynik, niż wygrana gospodarzy, będzie wielką sensacją. Diables Rouges mieli bowiem w składzie wybitnych piłkarzy - prawie wszyscy reprezentowali swój kraj na Mistrzostwach Świata. Dodajmy, że arbiter spotkania też był z najwyższej półki - John Langenus sędziował pierwszy w historii finał Mistrzostw Świata w 1930 roku.
Wynik 3:0 dobrze odzwierciedlał stosunek siły obu drużyn. Wisła mimo przegranej zdobyła sobie wielkie uznanie. Król Albert miał oglądać tylko pierwszą połowę, ale zaintrygowany ciekawym meczem postanowił pozostać do końca. Po ostatnim gwizdku sędziego zszedł na murawę i osobiście gratulował Wiślakom wspaniałej postawy. W kolejnych latach Wisła jeszcze kilkukrotnie była zapraszana do Belgii i stała się ambasadorem polskiego piłkarstwa w tym kraju.