Trener drużyny rezerw po meczu ze Słomniczanką Słomniki.
„Po zmianie stron praktycznie bez szans przy pięknym strzale z rzutu wolnego był Kais Al-Ani. Po chwili przewagi Słomniczanki boisko przypominało trochę stół do tenisa stołowego. Gospodarze szukali gdzieś tych piłek za plecy, gry z kontry. To właśnie w taki sposób padły dwie bramki. Już po pierwszym straconym golu uczulałem moich graczy na zbieranie długich piłek” - tłumaczył Filipek.
Czy to właśnie celnych strzałów z dystansu potrzebowała Biała Gwiazda, by wywieźć ze Słomnik choćby jeden punkt? Skąd wzięła się niemoc Wiślaków? „Brakowało mi tego, co w ostatniej minucie zrobił Dawid Szot, czyli znalezienia się w szesnastce i celnego uderzenia obok bramkarza. Czasem chcieliśmy zbyt ładnie wjechać w pole karne, więc żałuję, że nie daliśmy więcej okazji do przetestowania golkipera gospodarzy. Kwestią do zastanowienia jest to, czy ta niecelność to po prostu dyspozycja dnia” - zastanawiał się Filipek.
W porównaniu z poprzednim meczem Białej Gwiazdy, wyjściowy skład zmienił się niemal o 180 stopni. Dodatkowo na wypożyczenie udali się Daniel Morys oraz Patryk Plewka, a w międzynarodowe szranki stanęli Aleksander Buksa, Kamil Broda, Serafin Szota czy Marcin Grabowski. „Straciliśmy kilka ważnych ogniw, ale ci, którzy z nami zostali, muszą pokazywać jakość. Boisko nie było do końca stworzone do stylu gry, jaki chcieliśmy prowadzić, ale nie można na to zrzucać winy, bo stworzyliśmy sobie sześć czy siedem dobrych okazji” - gorzko podsumował opiekun Wiślaków.