Historyczne Derby Krakowa w kilku słowach.
„Kto z was nie czuje się na siłach, aby w drugiej połowie meczu wydać z siebie wszystkie siły dla zmazania hańby, jaka w tej chwili wisi nad nami - to niech lepiej nie wychodzi na boisko. Nikt nie wymaga od was samych zwycięstw. Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki. Nie dopuśćcie do tego, aby ludzie uznali was za niegodnych... podania ręki”. Te słowa padły 3 maja 1925 roku około godziny 17:40.
Wcześniej Wisła rozegrała katastrofalną pierwszą połowę meczu derbowego. Na gola Zygmunta Chruścińskiego odpowiedział jeszcze Henryk Reyman, ale następnie w ciągu 12 minut gracze Cracovii 4 razy pokonywali Tadeusza Łukiewicza. Wynik 1:5 do przerwy zapowiadał pogrom, jakiego dotychczas nie widziano. Wśród kibiców Pasów zapanowała euforia, podobnie jak i wśród zawodników.
Wisła miała już opinię drużyny ambitnej i walczącej do końca, ale w tych okolicznościach nawet najwięksi optymiści musieli zwątpić. Wtedy właśnie Henryk Reyman pokazał pełnię swoich cech przywódczych. Należy wyjaśnić, że Reyman był de facto kontuzjowany - dopiero w piątek zdjął gips z nogi i w niedzielnym meczu nie planował grać. Przekonały go namowy kolegów z drużyny i trenera Imre Schlossera - Reyman jako kapitan drużyny pełnił tak wielką rolę, że sama jego obecność na boisku pozytywnie wpływała na partnerów. Reyman miał więc tylko statystować, tymczasem stał się protagonistą spotkania. Nie tylko odbudował morale Wisły i poderwał zawodników do walki, ale sam dał przykład wielkiego poświęcenia i strzelił tego dnia cztery bramki. „Postanowiliśmy grać do upadłego. Walczyliśmy jak lwy, dochodziło się do każdej piłki, nie czułem bólu... wyrównaliśmy” - wspominał. Dodajmy, że taką postawę Wiślacy zaprezentowali w meczu… towarzyskim!
Przemowa Henryka Reymana na zawsze zapisała się w historii Wisły. Jego słowa sprzed 95 lat do dzisiaj motywują piłkarzy do walki, a przebieg tamtego meczu derbowego potwierdza, że nigdy nie należy się poddawać. „Tym wyczynem zdobyła Wisła moje serce na zawsze i dała mi wielką lekcję na przyszłość: że nie ma beznadziejnych sytuacji ani w sporcie, ani w życiu” - wspominał Władysław Stefaniuk, wówczas kibic, a w przyszłości sportowiec Wisły. Kazimierz Kaczor, który grał w tym pamiętnym meczu jako obrońca, dodawał zaś: „w Wiśle za moich czasów w osobach graczy reprezentowany był cały wachlarz różnych zawodów. Był tam i oficer i kominiarz, profesor i ślusarz, urzędnik i drukarz, masarz i zdun. Ta różnorodna gromadka wraz z wiernymi kibicami tworzyła jednak swoistą, wielką, szanującą się i przykładnie współpracującą rodzinę, co pozwoliło Wiśle przetrwać najcięższe dla niej okresy”.